Repozytorium Oldskulu

You can never go wrong with those hits.

Archive for Wrzesień 2011

Czy to Chrząszcze brzmią znów w trzcinie?

leave a comment »

Kiedyś historycy namiętnie wyznaczali daty graniczne dla określonych epok. Początek średniowiecza, koniec reformacji, najwidoczniej mania katalogowania dotyka ludzkość nawet odnośnie jej własnego rozwoju. Z czasem uczni panowie doszli do wniosku, że to wszystko nie warte funta kłaków, a pewne przemiany pełzają podskórnie wiele lat, by nieomal niezauważalnie kształtować rzeczywistość w której żyjemy. Podobnież jest oczywiście z historią muzyki, kamienie milowe wywołują żywą dyskusję, a zasada pozostaje ta sama- wszystko jest kwestią pewnej umowy. Dla przykładu uważa się dość zgodnie, że epokę rock n’ rolla zapoczątkował Bill Haley i jego wersja utworu Rock Around The Clock. Inni postawią pewnie w opozycji dokonania Elvisa, ja będę ze swojej strony argumentował, że wszyscyśmy z The Beatles. Zespół nie tylko wytyczające nowe ścieżki muzyce, ale napędzający pewien fenomen społeczny i wiele zjawisk okołomuzycznych. W dodatku posiadający tak przemożny wspływ na późniejsze oblicze muzyki, że niektórzy do dziś nie mogą pozbyć się łatki ich epigonów. Naprawdę nie sposób zliczyć zespoły w których piosenkach przebrzmiewają inspiracje Fab Four. Nawet na rodzimym poletku doczekaliśmy się zgrabnej kontynuacji grania rodem z Liverpoolu. A co zrobić z takimi co nie tylko się inspirują, ale wręcz bezczelnie zrzynają i jeszcze szelmowsko się przy tym uśmiechają? Bohaterka dzisiejszego spotkania z RO na pewno warta jest posłuchania i skonfrontowania ze swoimi korzeniami. Warto przypomnieć, że  gdy pojawiała się w Polsce wywołała nieliche zamieszanie, gdyż prezentujący ją po raz pierwszy Marek Niedźwiedzki z radiowej Trójki, spłatał słuchaczom figla obwieszczając, że jest to nowe nagranie The Beatles. Przypominam – mamy rok 1982. Marek Niedźwiedzki relacjonuje, że zrozumiał  siłę (zbytnią) rażenia swojego żartu już jakieś pięć minut później, gdy do radia  zadzwoniła zapłakana słuchaczka pytając jak oni mogli to zrobić Johnowi…Magia radia, brak Internetu i aromat identyczny z naturalnym, ot jak powstała ta anegdota. Teraz gramy.

Cheap Trick – If You Want My Love

Written by bzofik

Środa, 28.09.2011 at 20:57

Kawałek do radia

leave a comment »

Każdy mniej lub bardziej szanujący się muzyk prędzej czy później stanie przed wyborem, czy schlebiać niskim gustom gawiedzi, czy też każdym dźwiękiem rzucać wyzwania swoim słuchaczom. Wiadomo, że to drugie natychmiastowych doczesnych korzyści nie da, szczególnie gdy poszliśmy tak daleko w progresji, że nawet najwytrwalsi koneserzy gatunku nie wiedzą co tu się wyrabia. To pierwsze natomiast nieuchronnie sprawia, że w ustach eksfanów pojawia się słowo komercha, czyli za miejski.pl, uniwersalna obelga wobec nielubianego wykonawcy muzycznego.

Ale nie nam decydować, czy kawałek napisany z myślą o falach radiowych jest lepszy niż ten napisany pod wpływem niebagatelnych uroków dupy Maryny. Co więcej, niezależnie od tego jak bardzo byśmy się tego wypierali, nasz mózg jest tak zbudowany, żeby zmuszać nas do lubienia chwytliwych melodyjek.

Ze znanych przypadków radiowych piosenek pisanych na wyraźne życzenie wydawcy możemy wspomnieć mniej obciachowego Starman, czy też bardziej obciachowe Dancing in the Dark, które niewytłumaczalnie rozpoczęło, zamiast zakończyć, karierę Monici Courtney Cox.

Dzisiejszy oldskul został napisany do radia. Dzisiejszy oldskul miał sprzedać płytę z największymi przebojami, która była oznaką początku końca, końca popularności i początku odcinania od niej kuponów. Ale co zrobić, jak mózg zapala mi się jak choinka, za każdym razem gdy go słyszę.

The CarsTonight She Comes

Written by bebuk

Poniedziałek, 26.09.2011 at 17:58

Napisane w 80s

Tagged with , , , ,

Rapu ciąg dalszy

leave a comment »

Niebezpiecznie skręcam w rap na RO, ale cóż począć, oldschool to oldschool i nie ma wyjścia — trzeba rapować. Dodatkowo dzisiejszy kawałek to przedstawiciel tak zwanego „gangsta rapu”, czyli rapu dla czarnych wszelkiej maści (widzicie, co tutaj zrobiłem?) gangsterów. Wystrzelił z hukiem w roku 1995 za sprawą filmu Młodzi Gniewni z Michelle Pfeiffer.

Gangsta’s Paradise była naprawdę wielkim hiciorem, nie ma chyba osoby która nie rozpoznaje tej melodii, zresztą nie tylko samej melodii, bo wideo posklejane częściowo ze scen z wspomnianego filmu obficie przyprawione postacią Pfeiffer często pojawiało się w stacjach muzycznych. Liczby mówią same za siebie: #1 w 13 krajach w tym USA, UK czy Niemcy, #1 przez trzy tygodnie na liście Billboard. Coolio oczywiście wykorzystał popularność kawałka i zrobił to, co każdy zrobiłby na jego miejscu: swój album wydał w 1995 roku i zatytułował go… Gangsta’s Paradise co przyczyniło się do wielkiego sukcesu krążka (czy słusznie? pewnie nie).

Zaskoczyło mnie, że utwór jest mocno inspirowany dużo, dużo starszą kompozycją Steviego Wondera pt. Pasttime Paradise. Dodatkowo powstało sporo coverów, często prześmiewczych, nawet Wikipedia zamiast rozdziału Covers prezentuje Covers/parodies. Z tym wyśmiewaniem to ciekawa sprawa bo tekst kawałka jest raczej mroczny, opowiada o straconym życiu młodych gangsterów, błędnym kole, z którego nie mogą się wydostać, nie jest to najlepszy materiał na parodię a skoro takie powstały to chyba dużo ludzi nie wzięło na serio opowiastki Coolio o smutnym życiu gangstera (najbardziej znany cover: Weird Al Jankovic — Amish Paradise)

Coolio — Gangsta’s Paradise

Written by msq

Piątek, 23.09.2011 at 22:33

Napisane w 70s, 90s

Tagged with , , , , ,

Róża dla Australijczyka

with one comment

Jest z Australii, spotykał się z PJ Harvey i praktycznie czego się nie tknie odnosi sukces.  Jutro świętuje pięćdziesiąte czwarte urodziny, czas zatem na jego odwiedziny w Repozytorium Oldskulu. Nick Cave, bo o nim mowa udziela się na wielu polach – muzyka, film, poezja, proza, trudno raczej znaleźć środek artystycznego wyrazu, którego nie wypróbował. Jego muzyczna kariera to również ciągłe poszukiwania i eksperymenty. W tym roku mogliśmy także i my zapoznać się z jego nowym projektem, gdyż wraz z grupą Grinderman dał porywający koncert we Wrocławiu.

Swoją drogą Australijczycy to naród o niepohamowanej żywotności, dla którego jak widać cały jeden kontynent to za mało i rozjeżdżają się po całym świecie. Film, muzyka, sport…w każdej z tych dziedzin znajdziemy jakiegoś przedstawiciela krainy kangurów. Idąc tym tropem i świętując urodziny mrocznego barda dziś w RO Australia do kwadratu – Nick Cave zaprasza do współpracy rodaczkę, której kariera wówczas przeżywała lekki kryzys. Wynikiem jest wspaniały oldskul i niezwykle sugestywny teledysk.

Nick Cave & Kylie Minogue – Where the Wild Roses Grow

Written by bzofik

Środa, 21.09.2011 at 20:24

Napisane w 90s

Tagged with , , , ,

Przypadkowy hit

leave a comment »

Historia muzyki „rozrywkowej” nie jest historią wirtuozerii, instrumentalnej i wokalnej sprawności i przemyślanych kompozycji, a wynikową alkoholu, narkotyków, braków w warsztacie i wizji, która często nie wykraczała poza sławę i kopulację. Nic więc dziwnego, że jeden z najbardziej znanych riffów w historii muzyki powstał w wyniku niewyobrażalnej wręcz serii przypadków.

W 1957 roku na stronie B singla Richarda Berriego pojawiła się piosenka, która, przeleżawszy 2 lata w szufladzie, wreszcie ujrzała światło dzienne, czy raczej rowek płyty. Inspirowana cha-chą, opowiadała o jamajskim marynarzu, tęskniącym za swoją dziewczyną i werbalizującym swoje smutki w dialekcie tak sztucznym, że brakuje tylko wyrazu mon na końcu.

Żaden wielki hit to nie był, ale piosenka zdobyła lokalną popularność i Berry sprzedał prawa do niej za 750 dolarów (prawie 6.000 w dzisiejszych pieniądzach). Prawdopodobnie tu zakończyłaby się cała historia gdyby nie miejscowe zespoły garażowe.

Oryginalne Louie Louie
wręcz prosi się o cover, szczególnie gdy wykonawcy są technicznie ograniczeni. W 1963 roku zespół The Kingsmen wynajął za 36 dolarów czas w studiu nagraniowym, gdzie też postanowili zarejestrować swoją wersję. Tekst został spisany ze słuchu, w czym stylizacja językowa użyta w piosence nie pomogła.

Powiedzieć, że wokalnie wykonanie jest niechlujne to jak nie powiedzieć nic. Wokalista był w słabej formie (chłopaki poprzedniej nocy „koncertowali” do późna) i jakby tego było mało, postanowił zatuszować nieznajomość tekstu mamrotaniem. Co więcej po solówce wyrwał się za wcześnie do mikrofonu.

I dalej pewnie nikt by nie usłyszał o Louie Louie gdyby nie FBI. Mamrotany wokal sprawił, że zaczęto podejrzewać The Kingsmen o umieszczenie w tekście jakichś obsceniczności. Podanie tej informacji do wiadomości publicznej sprawiło, że oryginalny nakład rozszedł się na pniu, a tysiące nastolatków z wypiekami na twarzy próbowało dosłuchać się jakie to świństwa wyśpiewywał Jack Ely.

Tym, co kto usłyszał, na pewno zainteresowaliby się terapeuci, ale świństw w tekście oczywiście nie było, natomiast FBI wsłuchując się w mamrotanie nie zauważyła soczystego słowa na F w tle.

The Kingsmen – Louie Louie

źródło

Written by bebuk

Poniedziałek, 19.09.2011 at 19:22

„Eins, zwei, Polizei” czyli rap po niemiecku

leave a comment »

Dzisiejszy wpis będzie dla niektórych może niszowy, niemniej i takim wykonawcom należy poświęcać trochę czasu. Z daleka wygląda to niebezpiecznie, bo pojawia się język niemiecki, Austria, pop, rock oraz rap. Tak, Wikipedia określa Johanna Hoelzla mianem rapera. Brzmi to odrażająco, przecież nie ma nic gorszego niż niemieckojęzyczny rap (przepraszam, link zupełnie losowy po wpisaniu w jutubę hasła „german rap”).

Któż to zatem jest ten Johann i dlaczego mamy poświęcić mu chociaż 5 minut? Szerzej znany pod pseudonimem Falco austriacki wokalista i kompozytor z słuchem absolutnym potwierdzonym przez Akademię Muzyczną w Wiedniu zdobył sławę (?) z początkiem lat 80. Wtedy to ukazał się hit (?) Der Kommissar. Tak, to tutaj mamy doczynienia z wspomnianym rapem. Niby naplułem na ten rap, ale trzeba przyznać, że hit z tego wyszedł i nie brzmi to tragicznie — wręcz przeciwnie :D

Cztery lata później Falco nagrywa Rock me Amadeus, częściowo zainspirowany kultowym Amadeuszem Milosa Formana z niezapomnianą kreacją Toma Hulce’a. Kawałek był coverowany przez sporą ilość niemieckich bandów. Zanim jednak został wydany usłyszeliśmy Jeanny. Utwór o związku mężczyzny z kobietą wywołał spore kontrowersje ze względu na tekst, który mimo braku bezpośrednich odwołań sugerował uprowadzenie a być może gwałt na tytułowej Jeanny. Oczywiście kontrowersje pozytywnie wpłynęły na popularność kawałka, który opanował listy przebojów co najmniej kilku krajów.

Falco — Jeanny

Written by msq

Piątek, 16.09.2011 at 22:04

Napisane w 80s

Tagged with , , , , ,

Nóż typu Rambo

leave a comment »

Początek lat dziewięćdziesiątych w Polsce to setki nowopowstałych czasopism kolorowych. Wiele z nich użyczało swych szpalt reklamom sklepów wysyłkowych oferujących niesamowite „skarby”, zbyt wyrafinowane dla zwyczajnych uczciwych placówek handlowych. Żelazną pozycją wśród tych produktów był nóż nawiązujący, co najmniej wyglądem, do kozika, z którym szalał na ekranach Sylvester Stallone wcielając się w rolę weterana z Wietnamu. Wszyscy (podówczas dziatwa szkolna) wzdychaliśmy do tego śmiercionośnego narzędzia, ale tylko jeden kolega zdołał w jakiś nieznany sposób namówić rodziców by mu ów przedmiot pożądania nabyli. Potem historia potoczyła się szybko, w drugim dniu użytkowania kolega postanowił nauczyć się rzucać nożem, pierwszy celny rzut zakończył się pęknięciem noża uniemożliwiającym jakąkolwiek naprawę. Tak czasem bywa z realizacja marzeń…

Wpis o nożu? Co to jest? No cóż, poza przemyceniem nostalgią za młodością na razie mało pełnokrwistego muzycznego oldskulu. Jest jednak ukryty, podobnie jak na końcu Rambo: Pierwsza Krew (choć motyw instrumentalnie pobrzmiewa w czasie filmu co jakiś czas). Jak wiadomo opinie o samym filmie są podzielone, jedni wytykają mu powierzchowne ujęcie tematu i drewniane aktorstwo, inni wskazują, że mówi coś prawdziwego o sytuacji w USA po wojnie w Wietnamie, ja mam nadzieję, że piosenką autorstwa Dana Hilla pogodzi zwaśnionych dyskutantów przynajmniej w kwestii muzyki.

Dan Hill – It’s a Long Road

Written by bzofik

Środa, 14.09.2011 at 21:03

Napisane w 80s

Tagged with , , , ,

Słoń komuś na ucho nadepnął*

leave a comment »

Niewątpliwie niejedna stacja radiowa wczoraj postanowiła uczcić 10 rocznicę ataków na WTC sprawdzoną i pewną amerykańską piosenką patriotyczną. Flaga na maszt, piwo w rękę, pięści w górę i śpiewamy Born in the U.S.A. I was born in the U.S.A. A to nie tak.

Okazuje się, że chwytliwy refren i wybijany na bębnie rytm świetnie maskują prawdziwy sens niejednej piosenki. U Springsteena, w największym uproszczeniu, zwrotki traktują o śmierci, wojnie, frustracji, samotności i poczuciu bezsensu. Kto chce niech zapozna się z tekstem oryginału, albo z zaskakująco dobrym tłumaczeniem.

Aż dziw bierze jak wielu ludzi nie dostrzega sarkazmu w tytułowej linijce. To, że Ronald Reagan nie zrozumiał intencji Springsteena ponad 25 lat temu, jeszcze jestem w stanie pojąć. Piosenka była nowa, pasowała do kampanii a songmeanings jeszcze nie działało. Zaskakującym natomiast jest, że w 2010 roku znany amerykański dziennikarz, Glenn Beck, oskarżył Springsteena i resztę świata o to, że go oszukali, podstępem zmuszając do śpiewnego szerzenia anty-amerykańskiej propagandy. Świnie.

A swoją drogą, ciekawe, że na niecałe dwa miesiące przed 10 rocznicą ataków na WTC okazało się, że dopiero co uchwalony [sic!] akt o pomocy dla służb biorących udział w akcji ratowniczej po ataku nie obejmuje leczenia … raka.

Born in the U.S.A. I was born in the U.S.A.

PS. Republikanie chyba muszą zacząć zatrudniać doradców do spraw muzyki, którzy znają piosenki nie tylko z tytułów. 2 miesiące temu Tom Petty oficjalnie oświadczył, że nie życzy sobie, żeby Michelle Bachmann używała jego piosenki w trakcie kampanii wyborczej. Jakiej piosenki, zapytacie. American Girl. Take it easy baby, make it last all night.

* rzeczony trąbowiec

Written by bebuk

Poniedziałek, 12.09.2011 at 19:58

Napisane w 80s

Tagged with , , ,

…i wtedy Freddie wyszedł z szafy

with one comment

Znowu samochód odpowiedzialny jest za godziny spędzone przy jednym kawałku. No, może trochę przesadzam z jednym kawałkiem, w sumie zassałem cały album, na którym znajduje się tenże kawałek. Ta perełka zniknęła z mojego życia na wiele lat, w sumie cały album jakoś mocno się zagubił ale może dzięki temu wróciłem do przebojów z zapałem jakbym słuchał ich pierwszy raz. Wracając ostatnio przez całą Polskę z grupką znajomych prezentowane były różne playlisty, nie dało się w końcu nie trafić na jakiś smaczek.

Mam na myśli The Invisible Man grupy Queen a ogólnie cały ich album The Miracle wypełniony po brzegi hitami (I Want It All, Breakthru, Scandal). Niewidzialny człowiek wgniata w fotel mistrzowskim basem wprost z wspaniałych lat 80. No i te klawisze w refrenie, proste ale rozpoznawalne jak nigdzie. Teledysk aż kipi latami osiemdziesiątymi, Freddie z okularami a’la Star Trek, komputery z poprzedniej epoki, dżojstiki (joysticki?), napisy z klasycznym fontem komputerowym (kiedyś wspominałem, że logo Scorpions przypomina mi ten font? :D). Warto zaznaczyć, że to właśnie na tym teledysku słynny wokalista po raz pierwszy wyszedł z szafy! ;-) (2:08).

Dla nieobeznanych z innymi kawałkami z płytki polecam również Scandal z bardzo przyjemnym teledyskiem i gitarami, które praktycznie krzyczą „skandal!”. Poza hitami moją uwagę zwrócił też spokojniejszy My Baby Does Me.

Queen — The Invisible Man

Written by msq

Piątek, 9.09.2011 at 16:47

Napisane w 80s

Tagged with , ,

Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju

leave a comment »

Tak się czasem zdarza, że zespół nie może zrealizować marzeń odnośnie rozwoju kariery. Niby robią wszystko tak jak być powinno – koncertują, wydają płyty, mają niezłe piosenki, ale sukces wciąż czai się za rogiem. Wszystko dzieje się jakby na pół gwizdka, a przecież potencjał jest widoczny gołym okiem. Wielu w takiej sytuacji porzuci muzykowanie i zajmie się czymś innym. Są jednak tacy, których podniesie na duchu zupełnie niespodziewana wieść. Nawiedzi ich bowiem menadżer i wyłuszczy, że jest taki kraj którego nie bardzo potrafi znaleźć na mapie, ale nucą w nim wasze piosenki i jesteście popularniejsi niż sam Jezus.

Wielkie oczy, zdziwienie i ciepłe uczucie w sercu. Jednak się udało!

Przykładów jest wiele, ale dziś coś z wątkiem polskim w tle. Zespół Classix Nouveaux to jeden z setek zespołów jakie powstałych na Wyspach Brytyjskich w latach osiemdziesiątych. Przez lata działalności rozmaite konfiguracje składu grupowały się wokół lidera i wokalisty Sala Solo. I o ile w swej ojczyźnie muzycy nigdy nie doczekali się sukcesu, to ich muzyka zdobyła niezwykła popularność w kraju nad Wisłą. W kategoriach sprzedaży płyt wyglądało to oczywiście kiepsko, ale pierwsze miejsca na listach przebojów oraz zastępy wiernych fanów zrobiły swoje – zespół trzy razy odwiedził Polskę. Jako, że przeboje grupy są niewątpliwie klasycznym oldskulem, nie mogliśmy nie zaprosić ich do naszego Repozytorium.

Classix Nouveaux – Never Never Comes

Written by bzofik

Środa, 7.09.2011 at 21:31

Napisane w 80s

Tagged with , , , ,