Repozytorium Oldskulu

You can never go wrong with those hits.

Posts Tagged ‘UK

Z Księgi Rodzaju

leave a comment »

Są tacy co stwierdzą, że Genesis to Phil Collins i tylko on. To oczywiście nieprawda, i ktokolwiek bardziej zgłębi twórczość tego zespołu stwierdzi, że Phil Collins to tylko część. Jedna z wielu. Można oczywiście kłócić się i debatować, za czyjej ery było lepiej. Gabriel? Komercyjnie chyba im później tym przyjemniej, tematycznie jak kto woli: albo idziesz w progresję albo w coś lżejszego ale niekoniecznie gorszego. Poza tym nie tylko Gabriel i Collins, chociaż to najbardziej znane nazwiska, tworzyli grupę. Był też Mike Rutherford (np. Mike & The Mechanics) czy Tony Banks; co więcej to właśnie ci dwaj panowie z Genesis byli najdłużej a w zasadzie cały czas.

O ile Collinsowe utwory są dość znane o tyle starsze, z początków Genesis często mniej. Prezentuję dlatego jeden z takich utworów, który mnie osobiście zadziwia. W zupełnie innym klimacie niż reszta płyty Trespass, The Knife to agresywna kompozycja, dynamiczna i szybka z wieloma partiami gitarowymi, ale to co najbardziej mnie w tym utworze urzeka, to klawisze. Wspomniany Tony Banks pod koniec daje rewelacyjne solo, dla którego wg mnie istnieje ten kawałek.

Plotka głosi, że Gabriel wykonując na koncercie The Knife w amoku rzucił się w widownię i złamał kostkę. Ile w tym prawdy? Nie wiem, ale jestem sobie w stanie wyobrazić to zdarzenie, bo z każdą minutą rośnie tu napięcie a kulminacja, którą jak dla mnie są wspomniane klawisze poprzedzone marszową perkusją, to majstersztyk.

Genesis — The Knife

Written by msq

Wtorek, 19.03.2013 at 00:32

Napisane w 70s

Tagged with , , ,

Ruski rynek nas wychował

leave a comment »

Drzewiej, kiedy to muzyka była dla mnie wielką niewiadomą (uprzedzając: nadal jest, teraz po prostu trochę mniejszą) słuchało się tego co leciało w TV/radio/znajomi podrzucili. Siłą rzeczy wszyscy ocierali się o zespoły znane i lubiane. Wszyscy kojarzyli hity i przyczyniali się do ich rozpowszechniania w skrytości ciesząc się, że „znajomy słucha, bo mu podrzuciłem”. Ja edukowałem się na różnych krążkach, które były w domu. Kupione na „ruskim rynku” „oryginalne” płyty z błędami, nagrane jak najniższym kosztem nawet nie starały się imitować oryginałów i wszyscy wiedzieli jak to wygląda. Jedna z takich płyt, składanka, zapadła mi w pamięć, bo było na niej kilka utworów, które bardzo lubiłem. Dzisiaj dopiero wyguglałem z ciekawości, jak się nazywała (bo nazwę miała niestandardową). Okazało się to nagranie Rock Aid Armenia, czyli inicjatywa, która powstała by pomóc ofiarom trzęsienia ziemi w Armenii w 1988.

Oprócz nieznanego mi dokumentu nt tworzenia „Smoke on the Water” wynikiem tego projektu była też płyta „The Earthquake Album” z hiciorami. Stamtąd właśnie liznąłem parę znanych nazw zespołów i utworów. Wtedy bardziej kręcił mnie ciężki klimat i oczy świeciły się na widok takich nazw jak Iron Maiden czy Deep Purple. Oraz Black Sabbath. Najmroczniejszy z mrocznych, ze strasznymi tekstami, bo wtedy nie chciałem nawet zerknąć na nie-tak-mroczne-kompozycje, np. Orchid, i raczej uważałem je za błędy, dziwne i niepotrzebne eksperymenty ;-)

Black Sabbath — Headless Cross

Written by msq

Poniedziałek, 18.02.2013 at 22:27

Napisane w 80s

Tagged with , , , ,

Gra o tron

leave a comment »

Ostatnio prym w lokalnych rozgrywkach gier planszowych wiedzie „Gra o tron”; energia spożytkowana przez mózgi 5-6 graczy w czasie jednej rozgrywki mogłaby pewnie zasilić małe miasteczko, zostaje jednak w całości zużyta na intrygi i wbijanie noży w plecy byłych sprzymierzeńców. Zalecam rozgrywkę dla tych, którzy nie mają co zrobić z 5 godzinami sobotniego popołudnia.

Do rzeczy: ostatnio na grze znajomy Yapee stwierdził coś w rodzaju „w tych 80s to mogli sobie grać na klawiszach co chcieli i brzmiało dobrze”. Tak się składa, że postanowiłem wtedy gości potraktować zabójczą dawką Depeche Mode a Yapee zauważył (niechcąco) to co definiowało płyty z początków DM: wesolutkie rytmy z wymyślnymi samplami, które pewnie niejeden zespół zgubiły, ale w tym wypadku jakoś to wszystko przedarło się i wytrwało, pewnie przez troche ciekawsze i nie aż tak banalne teksty (a przynajmniej nie wszystkie)? Tak czy siak odsłuchaliśmy kilka krążków z wczesnych lat .80, doczołgaliśmy się do Black Celebration i muzyka trochę złagodniała. Z topornych melodyjek nie ostało się wiele, chociaż czuć było w utworach sentyment i przeszłość zespołu, dalej widoczna ewolucja w produkcji, bardziej dopracowane kompozycje. Skończyło się na Playing the Angel, po drodze mój ulubiony krążek BM Violator, pominęliśmy Songs of Faith and Devotion ale bez zbytniego smutku.

Gra o Tron do dźwięków DM jest niezła, chociaż królestwa dużo lepiej podbijać (potwierdzone przez graczy!) do epickiej playlisty

Depeche Mode — Master and Servant

Written by msq

Wtorek, 18.12.2012 at 00:41

Dżingiel wszech czasów

leave a comment »

Podobno teraz tekst „idź ze starymi Trójki posłuchać” jest mocno idącą w pięty młodzieżową formą popełnienia crimen laesae maiestatis, ale jestem już szczęśliwie starym dziadem i mogę bez zażenowania powiedzieć, że Trójka mnie w jakimś stopniu muzycznie ukształtowała. Podobnie jest zresztą, zdaje się, ze wszystkimi repozytariuszami, nawet tymi co ostatnio niedomagają ;).

Ja wiem, że część tzw. prawdziwych fanów urządza na Agrykoli ustawki ze sprzętem (na mikrofony), gdzie  naparzają się szalikowcy Kaczkowskiego z kibicami Kosińskiego, ale mnie podobało się tam kiedyś wszystko, i ciągle sporo podoba, może poza gackami i innymi nocnymi stworami, zwłaszcza tymi, które są prawdziwymi postrachami logopedów. Więc Trójki już nie słucham tyle co dawniej, oknem na muzyczny świat jest internet a nie opowieści ludzi wracających zza żelaznej kurtyny z kartonami czarnych płyt, ale sentyment jednak wielki.

Jednym z zespołów, które poznałem dzięki Trójce z 15 lat temu byli Jethro Tull; po wysłuchaniu jakiegoś kawałka wygrzebałem w płytotece stryja winyl Stormwatch i popłynąłem w akwalungu jak szczur za Rattenfängerem z Hameln.

Ian Anderson obchodzi 10 sierpnia 65 urodziny (szczęśliwie na wiek emerytalny czeka nie w Polsce jak nieszczęśnik Ray Wilson, tylko w jakimś poważnym kraju), więc okazja jest wyjątkowa, i niecnie tę wyjątkowość wykorzystam na dokładnie 2’41” muzyki, która upłynie w rytm dwóch, jak to mawiał Kaczkowski, drobiażdżków. Jeden zwłaszcza brzmi znajomo, z audycji o megadżinglach wszech czasów.

Jethro Tull, Cheap Day Return i Cheerio

Written by 1obo

Czwartek, 9.08.2012 at 23:54

Napisane w 70s, 80s

Tagged with , , , ,

W mrok

with one comment

Depeche Mode nikomu przedstawiać nie trzeba. Grupa to kultowa, której dyskografia obfituje w nieprzeliczone ilości doskonałych utworów a ich fani dorobili się nawet osobnej nazwy: „depeszowcy”. Z jednej strony świadczy to o tym, jak dużo ich w świecie, z drugiej jednak dowodzi ich przywiązania do zespołu. Wiem, że co najmniej jeden Repozytor jest ich fanem, przyznam się, że i dla mnie jest to jeden z najbardziej cenionych zespołów. Blisko mi do new-wave i synth-popu, które krzyżują się w ich kawałkach.

Mroczne, depresyjne teksty to zasługa Martina Gore’a, który od ponad 20 lat jest głównym songwriterem DM. Warto jednak wiedzieć, że nie zawsze tak było. W zamierzchłych czasach, kiedy zespół raczkował, to nie Gore był tekściarzem. W składzie Depeche Mode był wtedy Vince Clarke, współzałożyciel, który oprócz gry na klawiszach był odpowiedzialny właśnie za teksty. Z tego okresu pochodzi bardzo charakterystyczny krążek Speak & Spell, który gruntownie różni się od kolejnych właśnie dlatego, że za jego stworzenie odpowiedzialny był w dużej mierze Clarke. Stąd zamiast mrocznego klimatu dostajemy skoczny pop z prostymi, wesołymi tekstami. Kto nie słyszał, powinien spróbować i dowiedzieć się, jak inną muzykę grało wtedy DM. Vince Clarke miał w głowie inną koncepcję, z która nie do końca zgadzała się reszta, dlatego po S&S odszedł z zespołu by stworzyć Yazoo a potem Erasure (któż nie zna supergrywalnego Unicorn Attack, która do bólu zapoznaje nas z hitem „Always”). Odejście Clarke’a zmieniło znacząco styl gry prezentowany przez grupę popychając ją w kierunku „dark”.

Zapraszam na, tym razem, wesołych i popowych „depeszów”.

Depeche Mode — Nodisco

Written by msq

Poniedziałek, 23.04.2012 at 20:06

Napisane w 80s

Tagged with , , , ,

Bratrstvo Vlkodlaka

leave a comment »

Gotyk jako gatunek muzyczny ma raczej ciężkie życie. Image fanów jest często kontrowersyjny, szczególnie na różnego rodzaju zlotach i spotkaniach. Weźmy taki Bolków, gdzie rokrocznie spotykają się fajni tego gatunku na festiwalu Castle Party i delektują się naprawdę dobrym line-upem przez kilka dni. Chociaż samo miasto jest im bardzo wdzięczne, bo przez większą część roku nic tam się nie dzieje a festiwal jest doskonałą promocją (to jedna z największych tego typu imprez w Europie), to jednak nie przebija się to do szerszej świadomości. Środowisko jest bardzo hermetyczne i w dużej części chce takim zostać, żeby poczuć się troszkę elitarniej :-) Castle Party jest po części festiwalem mody, której w innych sytuacjach fajni nie mogą zaprezentować, bo jest zbyt szokująca. Trzeba z drugiej strony docenić siłę tej subkultury, która właśnie w tym leży: integracji.

U wielu raczej politowanie niż zachwyt wzbudzają teksty o wampirach, czarownicach, wilkołakach i tym podobnych motywach ze znanych kawałków. Podchodząc jednak do tego z pewną rezerwą można naprawdę nieźle wczuć się w ten klimat. Ja miałem tak dawno temu, kiedy poznałem południowo–zachodnich sąsiadów: XIII. Století. Każdy Polak wie, jak brzmi język czeski. Jest po prostu śmieszny (w pozytywnym sensie; podobno Czesi mają to samo z naszym ojczystym językiem). Wrzućmy go teraz do utworu i mamy jeszcze więcej śmiechu. A teraz dodajmy, że utwór jest z gatunku gothic rock. Przesada? To właśnie XIII. Století a mimo wszystko bardzo lubię wracać do ich utworów.

Można uważać, że gothic (i wszelkie odmiany z rockiem na czele) jest dziwny, ale sądzę, że ma w sobie coś intrygującego. Na dowód kawałek kultowy z tego gatunku: Bela Lugosi’s Dead. Oryginalnie nagrany przez prekursorów, zespół Bauhaus, coverowany z powodzeniem przez wiele, wiele zespołów, jak choćby przez wspomnianych Czechów czy nawet Trenta Reznora.

Bauhaus — Bela Lugosi’s Dead

Written by msq

Poniedziałek, 12.03.2012 at 21:38

Napisane w 70s

Tagged with , , , , ,

Jak polubiłem bębnienie

leave a comment »

Dzisiaj będzie o czymś na czym się w ogóle nie znam, czyli o perkusji. Przez długi czas niezbyt interesowałem się tym instrumentem jako składową całej ścieżki dźwiękowej. Nie wiem kiedy mi się przestawiło, ale faktem jest, że zacząłem na bębny zwracać większą uwagę. Jest podejrzenie w mojej głowie, że ogólnie zacząłem słuchać muzyki (przynajmniej częściowo) jako zbioru różnych instrumentów połączonych ze sobą, ale to perkusja była dla mnie zawsze najbardziej „wtapiającym się” instrumentem. Niby nadaje rytm muzyce, ale sama nie wystaje poza szereg tak jak gitary czy wokal.

Nigdy nie pociągały mnie specjalnie szalone i zaawansowane technicznie solówki na perkusji, takie jak ta z Moby Dicka Zeppelinów. Zresztą nie tylko ten instrument, nawet solo gitarowe nie kręci mnie aż tak (chociaż są wyjątki). Mam chyba wrodzoną niechęć do wirtuozerii samej dla siebie, nie wnoszącej wiele do kawałka, o wiele bardziej, i podejrzewam, że tak ma większość bo na tym polega przecież muzyka, pociąga mnie to, jak instrumenty tworzą całość a jednak każdy z nich gra z osobna, każdy jest osobnym bytem ale współpracującym z innymi.

I tu trafiamy do dzisiejszego przykładu. Wyświechtanego i każdemu znanego, ale chyba dobrze oddającego sedno tego, o czym napisałem. „In the flesh” z „The Wall”. Linia perkusji w tym kawałku to coś niesamowitego! Nie jest bardzo nachalna, ale jednocześnie są momenty, w których pokazuje pazurki, jak moooocne uderzenia pomiędzy pierwszymi wersami, czy przewijający się motyw krótkich, szybkich uderzeń w bębny (+końcówka!) Nie wiem, czy przekazałem to choć trochę sensownie, ale wiem jedno, tego kawałka mogę słuchać na okrągło ze względu na perkusję właśnie. Na jutubie znalazłem amatorskie nagranie, które eksponuje ten instrument (niestety, tylko pierwsza część utworu).

„So ya, thought ya might like to go to the show.”

In the Flesh — Pink Floyd

Written by msq

Piątek, 27.01.2012 at 20:35

Napisane w 70s

Tagged with , , ,

To nie policja

leave a comment »

Sobotnim popołudniem jechałem sobie przez targane przestępczością ulice Vice City, gdy DJ Toni z radia Flash FM zaserwował mi kawałek, który, byłem przekonany, pochodził z katalogu The Police. Niby muzycznie nie brzmiał jak inne znane mi ich dokonania, ale ten charakterystyczny głos Stinga z pseudo-jamajskim akcentem (bo przecież nie da się śpiewać niczego inspirowanego reggae normalnie akcentując słowa) nie pozostawił w mojej głowie grama wątpliwości co do wykonawcy. Teraz, po kilkukrotnym przesłuchaniu kawałka, dochodzę do wniosku, że podobieństwo do The Police jest żałośnie nikłe. W każdym razie, napędzany wtedy pożywnym sucharem pędziłem ulicami nieistniejącego miasta, zapomniawszy całkiem, że na zlecenie bossa mafijnego miałem złamać nogę jakiemuś gościowi.

Postanowiłem zlokalizować kawałek, poszperałem, pogrzebałem i znalazłem, uwaga brytyjskie pop rock/power pop power trio The Outfield. Panowie z Londynu mogą z powodzeniem walczyć z tuzami pokroju Europe o tytuł najprawdziwszego zespołu jednego przeboju. Po wydaniu w 1986 debiutanckiego Play Deep,z przebojem Your Love, powoli zsuwali się w przepaść nierozpoznawalności. Piosenka natomiast zaczęła żyć własnym życie i oprócz miejsca na niemal każdej składance z hitami lat osiemdziesiątych uzyskała status kawałka kultowego, scoverowanego, według cioci Wikipedii, ponad 1000 razy.

The Outfield – Your Love (uwaga: klip może wywołać nostalgię bądź chichot, w zależności od wieku oglądającego)

Written by bebuk

Niedziela, 22.01.2012 at 15:53

Napisane w 80s

Tagged with , , , , ,

Nie wszyscy artyści to prostytutki

leave a comment »

Joy Division to zespół z wyjątkowo krótką karierą. Powstali w 1976 roku jako Warsaw, do czego zainspirował ich „Warszawa” Bowiego. Zdążyli wydać tylko 2 albumy przed śmiercią Iana Curtisa. Wokalista był jednocześnie autorem wszystkich tekstów; przeważnie było to mroczne, ciemne słowa, które powstawały w momentach depresji Curtisa. Na pewno były bardzo osobiste, chociaż sam autor mówił, że ich interpretacja nie jest jednoznaczna i każdy powinien sam interpretować je na własny sposób. Co ciekawe, pozostali członkowie zespołu przyznali po śmierci Iana, że tak naprawdę nigdy nie przywiązywali uwagi do tekstów i skupiali się na grze: This sounds awful but it was only after Ian died that we sat down and listened to the lyrics. Na koncertach frontman nie próbował nawiązać kontaktu z publicznością, koncentrował się na śpiewaniu, bardzo rzadko grał na gitarze, kontakt z fanami ograniczał się do „cześć”, „dzięki”. Niektórzy wokaliści tak czasem po prostu „mają”, pozostali członkowie grupy zresztą dawali z siebie wszystko i grali raczej bardziej agresywnie i głośniej, niż na albumach studyjnych.

W wieku 23 lat Curtis powiesił się, nie mogąc znaleźć porozumienia z żoną (miał romans z Annik Honoré), nie radząc sobie z atakami epilepsji (której nie leczył). Mimo tak krótkiej kariery zespół osiągnął status kultowego. Głównie za sprawą Curtisa i jego depresyjnych tekstów. Powstał o nim znany film Control, a żona napisała biografię Touching from a Distance.

Joy Division — Love Will Tear Us Apart

Written by msq

Piątek, 6.01.2012 at 16:47

Napisane w 70s

Tagged with , , , ,

Błyszczyk znowu (trochę) atakuje

leave a comment »

Po raz kolejny trafiłem na odskule krążąc po powiązanych jutubkach. Swego czasu (dawno temu) przez sprzęt głośnogrający w domu przewinęła się jakaś płyta z największymi hitami zespołu T–Rex. Jak wiadomo, zespół był jednym z pionierów cekinowej ery glam–rocka, a główny motor stanowił Marc Bolan, angielski wokalista i gitarzysta, którego sceniczny image był początkiem całego stylu bycia, ubierania się i gry. Nigdy przedtem i nigdy potem feeria barw na scenie nie była bardziej feeryczna, cekiny nie błyszczały bardziej, niż w erze glamu.

Anyways, dorwałem się do tej płyty i oczywiście wpadła mi w ucho, głos Bolana ma w sobie coś, że pasuje i do energetycznych i do spokojniejszych kawałków, po prostu przyjemnie się go słucha, nawet jeśli nie wiesz, o czym tam się wyśpiewuje (jestem z tych, co to cenią kawałek za dobry tekst, nawet jeśli muzycznie jest gorzej). Cały ten odsłuch za młodu trwał pewnie z miesiąc i urwał się znikając wśród innych płyt. Dzisiaj wyklikałem chyba większość kawałków z tamtej płyty (to naprawdę były największe hity, pewnie youtube top 10) i trafiłem na „Get It On”. Nie jest to ich czołowy kawałek, nie ma co się oszukiwać, dużo przyjemniej jednak go wspominam, pewnie dlatego, że z CotR ma się do czynienia regularnie (wszyscy znają), natomiast tamte utwory to już coś mniej znanego ogółowi.

T–Rex — Get It On

Written by msq

Piątek, 30.12.2011 at 19:54

Napisane w 70s

Tagged with , , ,