Repozytorium Oldskulu

You can never go wrong with those hits.

Archive for the ‘80s’ Category

Monologi Jedermanna

3 Komentarze

Nie jestem pewien, czy akurat takie było zamierzenie ‚radosnych’ (raczej mniej, niż bardziej) twórców, ale na własny użytek cały dorobek kapeli o nazwie najbanalniejszej z wyobrażalnych uważam za serię moralitetów, w których podmiotem lirycznym jest, rzekłbym, Wszechludź Wszech Czasów.

Bogactwo tematów – doświadczeń wspólnych każdemu chyba ludzkiemu istnieniu, takiemu archetypicznemu, nomen omen, Kowalskiemu – jest ubrane w zgrabne strofki pięknie wyśpiewane z tym charakterystycznym vibrato, i to przy gitarowym akompaniamencie, który w ortalionowych latach 80. do częstych nie należał (co podobno było archaniołem Gabrielem indie i jemu podobnych). Jeżeli Depesze tworzyli w tamtych czasach mainstream, to nasi dzisiejsi bohaterowie byli totalną, beatlesowską niemal awangardą, niczym obiekt z mojego gravataru, niemal pisuar Marcela Duchampa z inskrypcją R. Mutt 1917, obok którego zresztą go (ten obiekt pożądania właścicieli Ikei!) wynalazłem.

No, to był wstęp, dotyczył życia, które zawsze jakoś leci, i pozwala nie dostrzegać… albo dostrzegać dość wyraźnie każdy życia kawałek, afirmować go albo nienawidzić, albo oba w jednym, bo życie jest jak tubka z klejem, k*rwa jego mać, gdzie nie ściśniesz, albo płynie wodospadem zaklejając palce, albo nie sposób cokolwiek wycisnąć, ale ciągle jest to twoja pieprzona tubka, i dłubanie w poszukiwaniu kleju jest pewnym perwersyjnym hobby, nałogiem w zasadzie. Więc może Herbert nie miał racji uzasadniając dlaczego klasycy, może rację mają ci, którzy podejmują temat dzbanka rozbitego i zostawiają po sobie płacz kochanków w małym brudnym hotelu kiedy świtają tapety. Pojęcia nie mam.

Podobnie zresztą, jak nie wiem, zaprawdę: nie wiem co wybrać. Jeden kawałek został odnaleziony gdzieś między Zagłębiem a Wawą, pod Wawelem najprawdopodobniej, a może po prostu na dnie serducha; drugi: na pewno na dnie serducha.

The Smiths, Last night I dreamt that somebody loved me (piękny walczyk, ale czy początek też kojarzy Wam się z motywem z czołówki Twin Peaks?) i There is a light that never goes out.

Written by 1obo

Czwartek, 18.04.2013 at 22:38

Napisane w 80s

Nie dziwi mnie fakt…

leave a comment »

… że Jimi nagrał nagrał moje piosenki, ale raczej to, że nagrał ich tak niewiele, ponieważ wszystkie są jego” – tak miał skomentować Dylan hendriksowską wersję All along the watchtower, jak donosi Benda pisujący w jednym z prrrawicowych pism.

I słuszna Dylana racja. Nie on jeden zresztą mógłby napisać podobnie; smaczku mojemu skojarzeniu dodaje portret, który wisi za głównym bohaterem naszej dzisiejszej powiastki z Poznaniem najczęściej kojarzonym.

Kawałek w wersji Mike + the Mechanics (tęsknimy za Tobą, ang-purysto!) ma oldskulowy beat, ale jakiś taki lekko przaśny, i jeszcze ta czapeczka… Za to Wilson urzeka głosem, a harmonie wokalne refrenu powalają; poszukajcie (a znajdziecie) wersję lepszą jakościowo, najlepiej z takiej magicznej płytki, na której są też cudowne Carpet Crawlers.

Mike+ the Mechanics, Ray Wilson (a co!), Another Cup of Coffee

Dzisiejsze PS-y sponsoruje literka I jak Insider.

PS Pora spiąć pośladki i powrócić do dobrego obyczaju dzielenia się swoim małym oldskulem, chlopacy!

PS 2 Nie wiem, czy dziś mój dzień na wpis, ale nie przepraszam.

PS 3 Jutro nie nadeszło, a ja w całej mojej zachłanności żałuję, żałuję cholernie, również – dzisiaj. I wiem co poeta miał na myśli w Afraid of Sunlight. Przerażające odkrycie.

Written by 1obo

Czwartek, 14.03.2013 at 01:30

Napisane w 80s, 90s

Ruski rynek nas wychował

leave a comment »

Drzewiej, kiedy to muzyka była dla mnie wielką niewiadomą (uprzedzając: nadal jest, teraz po prostu trochę mniejszą) słuchało się tego co leciało w TV/radio/znajomi podrzucili. Siłą rzeczy wszyscy ocierali się o zespoły znane i lubiane. Wszyscy kojarzyli hity i przyczyniali się do ich rozpowszechniania w skrytości ciesząc się, że „znajomy słucha, bo mu podrzuciłem”. Ja edukowałem się na różnych krążkach, które były w domu. Kupione na „ruskim rynku” „oryginalne” płyty z błędami, nagrane jak najniższym kosztem nawet nie starały się imitować oryginałów i wszyscy wiedzieli jak to wygląda. Jedna z takich płyt, składanka, zapadła mi w pamięć, bo było na niej kilka utworów, które bardzo lubiłem. Dzisiaj dopiero wyguglałem z ciekawości, jak się nazywała (bo nazwę miała niestandardową). Okazało się to nagranie Rock Aid Armenia, czyli inicjatywa, która powstała by pomóc ofiarom trzęsienia ziemi w Armenii w 1988.

Oprócz nieznanego mi dokumentu nt tworzenia „Smoke on the Water” wynikiem tego projektu była też płyta „The Earthquake Album” z hiciorami. Stamtąd właśnie liznąłem parę znanych nazw zespołów i utworów. Wtedy bardziej kręcił mnie ciężki klimat i oczy świeciły się na widok takich nazw jak Iron Maiden czy Deep Purple. Oraz Black Sabbath. Najmroczniejszy z mrocznych, ze strasznymi tekstami, bo wtedy nie chciałem nawet zerknąć na nie-tak-mroczne-kompozycje, np. Orchid, i raczej uważałem je za błędy, dziwne i niepotrzebne eksperymenty ;-)

Black Sabbath — Headless Cross

Written by msq

Poniedziałek, 18.02.2013 at 22:27

Napisane w 80s

Tagged with , , , ,

Dlaczego Polacy są tak agresywni

leave a comment »

„Awitaminozą wiosna się zaczyna” – parafrazował w epoce magnetycznych taśm łupanych Niemenową wersję Wspomnienia nieodżałowanie żałosny Kabaret OT.TO. Awitaminozą i frustracją, która w moim wypadku sięga zenitu, kiedy nie dość, że miasto tonie po dwóch dniach typowej styczniowej ulewy (woda atakuje też od gruntu topniejącym śniegiem), to jeszcze dostaję od kumpla smsy, których treścią – ku Waszej (o ile ktoś tam jest) rozpaczy – z przyjemnością się podzielę. Zresztą po co ich wiele, wystarczy taki przykład: „Świat inaczej wygląda z Piazza Navona w popołudniowym słoneczku z espresso ;)”. Ech, panie, zdzierżyłbym nawet tamtejsze gazety, które zajmują się tyleż interesującymi co pozbawionymi znaczenia tematami w rodzaju: „jaki wpływ na kampanię wyborczą do parlamentu ma zakup Balotellego za 20 mln euro przez Berlusconiego”, „czy słusznie tymczasowo aresztowano króla paparazzich i modela Francesco Coronę” czy „czemu poszukiwania prawdopodobnie zamordowanej przez męża Roberty trwają tak długo?”.

Słowem – syf, rozpacz i lemingoza jak u nas (dzięki, Marcinie, to w zasadzie nawet pocieszające), tyle że trochę tak ‚Longobard Stajl’. Ale jak pięknie prezentuje się ten zlew w tak pięknych okolicznościach przyrody!

Ja niestety w ramach walki z meteorologicznym przednówkiem szukam placebo, i nierzadko katuję swoje uszy może nie od razu dźwiękowym zachwytem że duuuzio słońca w całym mieście (nie, k*rwa, nie widziałem tego jeszcze, w każdym razie nie w tym kwartale), ale np. letko sentymentalnym kawałkiem, który kojarzy mi się z ciepłymi klimatami najbardziej. Przyczyna tego leży pewnie w tym, że Looking for the summer Chrisa Rea towarzyszyło moim ziomalom i mnie, kiedyśmy w czasach cielęcych wracali autobusem relacji Zakopane-Gorlice po tatrzańskich wyrypach.W tej zamierzchłej przeszłości autobus odjeżdżał o 16.20 (constans) i w 6 na 7 przypadkach (constans niemal) w okolicach Starego Sącza z radia sączyło się właśnie to. Kiedy ten jeden raz Chrisa Rea w takim układzie sytuacyjnym nie usłyszałem, czułem się, jakby mi ktoś jądro uciął albo prababkę udusił w akordeonie. Znaczy dziwnie jakoś.

Natomiast moim ulubionym wspomnieniem „po lecie” jest fajnie pulsująca piosenka jednego z założycieli legendarnej, nie bójmy się tego słowa, ekipy The Eagles – Dona Henleya. Ku pokrzepieniu serc, o ile dożyjecie wiosny na zapasach kiszonej kapusty.

Don Henley, Boys of summer

Written by 1obo

Piątek, 1.02.2013 at 00:26

Napisane w 80s

Gra o tron

leave a comment »

Ostatnio prym w lokalnych rozgrywkach gier planszowych wiedzie „Gra o tron”; energia spożytkowana przez mózgi 5-6 graczy w czasie jednej rozgrywki mogłaby pewnie zasilić małe miasteczko, zostaje jednak w całości zużyta na intrygi i wbijanie noży w plecy byłych sprzymierzeńców. Zalecam rozgrywkę dla tych, którzy nie mają co zrobić z 5 godzinami sobotniego popołudnia.

Do rzeczy: ostatnio na grze znajomy Yapee stwierdził coś w rodzaju „w tych 80s to mogli sobie grać na klawiszach co chcieli i brzmiało dobrze”. Tak się składa, że postanowiłem wtedy gości potraktować zabójczą dawką Depeche Mode a Yapee zauważył (niechcąco) to co definiowało płyty z początków DM: wesolutkie rytmy z wymyślnymi samplami, które pewnie niejeden zespół zgubiły, ale w tym wypadku jakoś to wszystko przedarło się i wytrwało, pewnie przez troche ciekawsze i nie aż tak banalne teksty (a przynajmniej nie wszystkie)? Tak czy siak odsłuchaliśmy kilka krążków z wczesnych lat .80, doczołgaliśmy się do Black Celebration i muzyka trochę złagodniała. Z topornych melodyjek nie ostało się wiele, chociaż czuć było w utworach sentyment i przeszłość zespołu, dalej widoczna ewolucja w produkcji, bardziej dopracowane kompozycje. Skończyło się na Playing the Angel, po drodze mój ulubiony krążek BM Violator, pominęliśmy Songs of Faith and Devotion ale bez zbytniego smutku.

Gra o Tron do dźwięków DM jest niezła, chociaż królestwa dużo lepiej podbijać (potwierdzone przez graczy!) do epickiej playlisty

Depeche Mode — Master and Servant

Written by msq

Wtorek, 18.12.2012 at 00:41

Rozdziobią nas kruki, ślepowrony

leave a comment »

Pora na wyjście z szafy mojego chronicznego, z mlekiem ojca wyssanego nacjonalizmu, który daje o sobie znać nie tylko 13 grudnia (słomę z butów też zawsze widać, a w każdym razie czuć), ale okazja jest akurat dobra na oldskul, powiedzmy, zaangażowany.

Innymi słowy: będzie o nocy w głębokim śniegu, który ma moc głuszenia kroków, ale ten muzyczny trop jest tak naturalny, że niemal oczywisty. Zresztą chyba zanadto tekst kojarzy mi się z motywem strzelców przy murze berlińskim, Kesslerem, Krenzem i (nomen omen) Streletzem (chociaż motyw z konspiracją wyobraźni o smaku chleba i lekkości wódki to majstersztyk), a nie najweselszym rzekomo barakiem obozu. Odwrócenie motywu wilków jest jeszcze oczywistsze, podobnie jak pieśni (bo jak to nazwać inaczej, protest songi?) o przyczynach (świetny fortepianik i to frapujące finałowe: tylko ofiary się nie mylą – i tak rozumieć trzeba Jałtę w moll i dur) i o skutkach (czyi starzy nie mają takiej historii swojego pokolenia?).

Chociaż jednak wszystko z linków to top topów, hołd Jackowi Kaczmarskiemu złoży w Jego A my nie chcemy uciekać stąd (Gintrowski, Łapiński) Jacek Wójcicki z filmu Ostatni dzwonek. 1980 rok, proroczy tekst.

Written by 1obo

Czwartek, 13.12.2012 at 23:50

Napisane w 80s

Druga twarz słońca

leave a comment »

Dwa dni po pełni, ale najbardziej polski miesiąc smutny jak noc (nomen omen) listopadowa od ładnych paru tygodni raczący nas mgłami wielkimi jak te nad syfiastymi bagniskami, przez które przedzierali się Gollum z Frodem i Samem, no więc ten w d*pę rżn*ęty umiłowany nasz miesiąc nieco zluzował stanik i pozwolił pokazać gębę księżycowi, stąd wybór kawałka nie mógł być inny.

Konia z rzędem temu, co dokona interpretacji tekstu. A raczej zamiast tego konia – kaftanik wiązany na plecach; ja nie podejmę się wniknięcia w podejrzane, czarne ścieżki, którymi podążała schizofrenia paranoidalna podmiotu lirycznego (Michał Zabłocki i jego metoda pisania tekstów to małe miki; swoją drogą nie pamiętam z jakiego filmu/serialu, to ‚małe miki’, ale chyba tekst jest Buczkowskiego, może z Domu?),  w każdym razie myśli jego były czarne (jak noc listopadowa). Najlepsze są porównania hi-tech lat 80, typu „skończył się video-film”.

Dobra, i tak jestem spóźniony z tym wpisem o paręnaście minut (drobna wycieczka pod adresem pozostałych repozytariuszy: ‚and then there were… two?”; i pod adresem dostawcy mojego internetu), więc do ad remu, pora już dograć ten akt. Polecam Waszej uwadze wymowę ‚San Francisco’; jednak intuicja mnie nie zawodziła, istnieje coś między ‚San’ a ‚Są’.

Halina Frąckowiak, Papierowy księżyc

Written by 1obo

Piątek, 30.11.2012 at 00:26

Napisane w 80s

Baczność! W lewo zwrot!

leave a comment »

Zawsze przemawiały do mnie kawałki z rytmem marszowym. W tle gdzieś ciągle werbel trzyma tempo i nie pozwala na zbyt długi odpoczynek. Z tego powodu uwielbiam „Chińskie morze” Maanamu, ten prosty zabieg sprawia, że ścieżka dźwiękowa z kultowej gry, w którą nigdy nie grałem — Red Alert — brzmi wprost rewelacyjnie, kiedy słyszę ją w tle do tysięcy maszerujących żołnierzy. Muse ze swoim „Knights of Cydonia” to patos aż miło – co mi bardzo odpowiada, chociaż chłopaki raczej nie mieli ochoty na taki klimat i nakręcili teledysk trochę mniej oficjalny i poważny.

Nie tylko szeroko rozumiany rock porywa mnie tym zabiegiem. Przepadam za Bolero Ravela, które składa się w zasadzie tylko z rytmu i jednego motywu a trwa to wszystko 15 minut (pewnie bluźnię i zaraz mi się dostanie od jakiegoś fascynata muzyki klasycznej). Ostatni album rapera Łony zawiera utwór „Nie pytaj nas” z rewelacyjnym tekstem, ale nie gorszym rytmem (zalecam odsłuch).

Dlatego dzisiaj wstawiam kawałek ze szczytów polskich list, który nawiedził mnie ostatnio. Jest wyraźnie zarysowany i marszowy rytm, jako należący do frakcji „it’s all about the lyrics” zwracam uwagę na tekst, a jako adept gitary wspomnieć muszę proste ale jakże przyjemne solo na elektryku. Jest wszystko co dobre, więc musiał wyjść hit.

Sztywny Pal Azji — Wieża radości, wieża samotności

Written by msq

Poniedziałek, 19.11.2012 at 23:08

Napisane w 80s

Tagged with , , ,

Coś być musi do cholery za zakrętem

leave a comment »

Najwięcej czasu przygotowania notki zajmuje mi zwykle zbadanie co moi starsi bracia w wierze popełnili przed moim zameldowaniem się tutaj, a sporo tego, panie, było. Czytałem blog regularnie, ale nigdy pod kątem znanego z amerykańskich filmów sformułowania „ubiegł mnie, słońce (mej) plaży” (względnie: „Słońce Peru”), stąd nie wszystkie motywy zanotowałem jako nie-wyeksplorowane. Ten wydaje mi się względną nowością, więc do dzieła!

Jestem wielkim fanem muzyki filmowej, na dodatek tak, powiedzmy, ortodoksyjnym, że czasem dźwięk stanowi dla mnie, bo ja wiem, z połowę radości z seansu. Pod tym względem zgadzam się w stu procentach z Beksińskim – film trwa od emisji zajawki kompanii filmowej (metro goldłin mejer roaaaaaarhhh) i najchętniej ćwoków zasłaniających mi ekran potraktowałbym jak Michael Douglas w Upadku.
Cóż, inaczej nie sposób nazwać typów, którzy nie chcą nawet spróbówać dowiedzieć się co się stanie z bączkiem, tylko nareszcie wypieprzyć pudełko po popcornie, wysikać się i zapalić, bo przecież film trwał tak nieznośnie dłuuugo.

Nie będę dzisiaj propagował dokonań Zimmerów czy Morriconów, chociaż zasługują na to, jak, nie przymierzając, Badalamenti za Twin Peaks. Chodzić mi będzie zresztą nie o cały soundtrack, i nie o piosenkę końcową, ale o drobiażdżek, który stanowi wprowadzenie w tematykę filmu, czy – jak w naszym przypadku – serialu. Cóż, może objawia się u mnie tęsknota typu „za PRL-u to było, panie dzieju”, ale kiedyś muzykę do cholernej dobranocki nagrywali Zaucha czy Zborowski. A teraz? Nie, nie jest k*rwa prawdą że życie życie jest nowelą której nigdy nie masz dosyć. Nie dośc, że nie ma jednego ośrodka kompozycyjnego tylko wszystko koncentruje się na kompletnie nieistotnych pierdołach i nie ma jakiejś zborności, ogólnego sensu, to czasem masz tego życia po kokardę bo „nowela” nieznośnie się dłuży, jest dłuższa nawet od pieprzonego Giaura, bo to poemat dygresyjny jest w zasadzie. Ja wiem, że można jarać się melodyjką z M jak miłość, chociaż nie rozumiem tej podniety, ale proponuję jednak oddać Bogu, co boskie; uwielbiam Gintrowskiego za granie Herberta, za Odpowiedź w szczególności, ale piękny tekst Janczarskiego (Rodzina Poszepszyńskich i Kocham pana, panie Sułku) jest z jego ust płynący tak prawdziwy, że zęby bolą.

Przemysław Gintrowski, Zmiennicy

Written by 1obo

Piątek, 7.09.2012 at 00:40

Napisane w 80s

Czoko Spoko

leave a comment »

Biegają i biegają, ale czasem na Jamajce ktoś zaśpiewa. Uciekając od najbardziej oczywistych przykładów skierujemy nasze uszy w stronę pana Errola Browna. Kolejny przykład faceta, z którym lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte obeszły się okrutnie pod względem przyodziewku scenicznego oraz aranżów elektronicznych.Nie ujmuje to melodiom oraz świetnemu wokalowi na którym oparł sukces swojej formacji Hot Chocolate. Zespół zawita z pewnością do Repozytorium jeszcze nie raz, dziś krótkie, niezobowiązujące wprowadzenie. W końcu jesień kładzie na nas już coraz pazerniej swoją szarą i zimną łapę. Nic tak dobrze nie rozgrzewa jak aromatyczna, gorzka, gorąca czekolada…Zacznijmy zatem od tego, naładujmy raz jeszcze akumulatory i postarajmy się wydobyć z tężejącego porannym chłodem powietrza jesienne barwy i aromaty. Wytarzajmy się w liściach, przejdźmy demonstracyjnie w krótkich galotach i nie dajmy sobie wmówić że już panie zimno, pod pierzynę i wyglądać wiosny. O zaletach konsumpcji w plenerze napojów młodzieżowych i nie tylko nawet nie wspomnę…Koniec zatem biadolenia, łyk gorącej czekolady, ogólna bóźka i spokój!

Hot Chocolate – It Started With a Kiss

Written by bzofik

Poniedziałek, 3.09.2012 at 21:53

Napisane w 80s

Tagged with , , , ,